Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/257

Ta strona została przepisana.

nauki, a w przyszłość patrzeć nie umieją. Żyją oni, jak ich zasady bezwzględne, bez dzisiaj i bez jutra, z tą atoli różnicą, że ich zasady nie mając czasu, są wieczne, a oni jednodniówkami.
Najmłodszy Junoszów potomek patrzał dziwnem okiem na scenę, której był świadkiem, a której właściwego wyrazu, mimo całej pijarskiej nauki, odczytać nie mógł.
Nie upłynęło roku od owego dla rodu Junoszów bolesnego zdarzenia, a nieszczęścia kraju wzmogły się do krwawych rozpraw.
W Barze wywieszono chorągiew nowego stronnictwa, a cały kraj, od brzegów Bałtyku aż po stepy czarnomorskie wyglądał jak jeden wielki obóz, jedno olbrzymie bojowisko. Płynące na cztery części świata rzeki roznosiły krew bratnią morzom odległym, a z każdą falą uchodziły mnogie powieści bohaterów bez imienia, w krainę wiecznej niepamięci.
Pod niebo Ukrainy wzbiły się dymy z tysiąca wsi spalonych, i miast pięćdziesięciu, sto tysięcy dusz uleciało zawcześnie z ciał ziemskich, a złożywszy przed tronem sędziego skargę krzywd swoich, odziało się w białe męczeństwa szaty! Wreszcie ostygły noże hajdamackie, ale krew Abla lała się jeszcze długo po ziemi znękanej. Rozmnożył się ród Kaima i był liczny jak piasek w morzu, a źrenica obcych omgliła się łzą nieszczerą, jak oko płaczki na cudzym pogrzebie!...
Nie widziano jednak w Warszawie tych krwawych znaków na niebie, a jeźli coś z opowiadania zasłyszano, tłumaczono sobie to w sposób jak najdogodniejszy. Wystą-