wdzie siłę narodu, lecz gdy ona wychodzi od jednostek, wtedy nazywa się zbrodnię!
Mężczyzna siedzący na kanapie zmarszczył brwi, a wejrzeniem dodawał Maurycemu otuchy do dalszej walki.
Lecz widząc że między towarzystwem wielka przeciw temu gotowała się opozycya, przemówił głosem powolnym:
— Panowie, niewinny temat rozmowy zwróciliście na pole niewłaściwe. Mówiono o poezyi i literaturze, a skończono na czynach dziejowych. Proszę więc dalej się bawić. —
— Ja trzymam stronę poezyi, przemówiła Celina z ułożeniem spokojnem, chociaż jej twarz pałała ogniem, chociaż jej wzrok utonął w dziwnie rozpłomienionem oku mowcy „czynu” — trzymam stronę poezyi, bo nam wykluczonym od „czynu” tylko w jej sferze żyć przyzwolono! —
— I bardzo słusznie, odrzekł Maurycy, kobieta jest sercem społeczeństwa, podczas gdy mąż jego siłę stanowi. A czyn idzie za siłą! —
— Więc pan zawyrokowałeś o naszej słabości — że nam brak siły... Tu przestała piękna amazonka, spotkawszy się z wejrzeniem matki, Maurycy milczał lecz w duszy zdawało się prowadził jakiś monolog.
— Jeźli o poezyi mówimy, zabrał głos Stanisław, niech mnie wolno będzie zaproponować, aby Karol odczytał swój piękny wiersz, którym dzisiaj na naszem zgromadzeniu uczynił nam miłą niespodziankę.
Wszystkich oczy i prośby zwróciły się do Karola.
Zawezwany stał w głębi pokoju, oparty o ścianę, z założonemi na krzyż rękami. Mógł on liczyć lat dwadzieścia, był bladej, ściągłej twarzy, głową wprzód pochylony. Był
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/27
Ta strona została przepisana.