Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/270

Ta strona została przepisana.

zwól złożyć u stóp twoich przysięgę poddaństwa od tych, których antenatom przodkowie twoi, królu, hołdy składali.
Zmarszczył brwi Fryderyk, gdy mu tę harangę wytłumaczono, mówiącego jednak spiesznie o imię zapytał.
— Jestem Junosza, byłem niegdyś członkiem konfederacyi toruńskiej, która szczyciła się opieką waszej królewskiej mości.
— Aha, odparł król śmiejąc się, ta sama, co to kolumnę Matki Boskiej w Toruniu rozwaliła?... Ja u siebie nie zezwalam na taki wandalizm. Władze moje przestrzegają porządku i spokoju... A gdzież wasze majątki leżą?
— Po drugiej stronie Noteci.
— Brenkenhof, rzekł król do ministra — to być nie może, abyśmy dobra tych panów pod naszą opiekę wnieśli. Wszak tylko po rzekę Noteć nam się należy.
— Miłościwy król raczy zważyć, odparł minister, że w traktacie wyrażono: „po wody Noteci,“ a nie po koryto rzeki. A znaną jest w okolicy rzeczą, że wody Noteci, przy peryodyczych wezbraniach kilka mil po prawej stronie nizinę kraju zalewają. Więc weźmiemy jaki rok wylewu za normę, zrobimy protokół z mieszkańcami, i skonstatujemy, dokąd to wody Noteci sięgają!
— Wybornie, Brenkenhof, — zawołał król, któremu więcej podobał się dowcip ministra, niżeli nowa akwizycya. Ale cóż będziemy z tem bagnem robić, dodał po chwili.
— Wykopiemy kanał i połączymy dwie rzeki — odpowiedział Brenkenhof.
— Wykopać! a zkąd drzewo? Zechciej się zapytać tych panów, czy tu w okolicy nie dostanie drzewa, czy nie wiedzą do tego jakiego sposobu?.