Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/271

Ta strona została przepisana.

Minister umiejąc język szląski, objawił przybyłej deputacyi zamysł króla.
— Co to za dobry król, będzie nam biota osuszał, szeptała między sobą deputacya — nie ma to jak kultura niemiecka! Gospodarstwo, przemysł, handel się podniosą!
— O drzewo zapytuje się jegomość pan Landrat — odezwał się Junosza — ot jest drzewo.
I wskazał na rzekę.
W rzeczy samej wody rzeki okryły się w tej chwili nieprzejrzanym łańcuchem tratew, a samsonowej postaci Kujawiak, wybijając w takt drgawką, przyhukiwał rozkosznie ku płaskim brzegom rzeki.
— Cóż to za drzewo? zapytał król.
— To drzewo, najmiłościwszy królu — odrzekł Junosza — pochodzi ze starostw i z dóbr koronnych, z których tymczasowi posiadacze chcą jeszcze korzystać.
— Każ ministrze — żwawo zawołał król — położyć areszt na to drzewo, — będzie materyał na kanał! A temu panu, co tak wybornie radzić umie, oświadcz nasze wielkie zadowolenie i naszą łaskę królewską!
— Oświadcz szanowny ministrze wielkiego króla — rzekł Junosza, dowiedziawszy się o tym splendorze, — że najuniżeńszy jego sługa i poddany, poczytuje sobie ten fawor łaski królewskiej za wielkie szczęście. W nieprzebranem atoli bogactwie względów swoich, niech raczy jego królewska mość wspomnąć sobie wiernego swego sługę, ilekroć z rogu obfitości rozleją się łaski na wiernych jego poddanych!
— Zapiszesz mi to imię — rzekł król do ministra, wyrozumiawszy harangę Junoszy — trzeba je będzie czem ozdobić.