Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/274

Ta strona została przepisana.

wszy akt rozpoczętego dramatu życia, który sobie założył jako cel ostateczny. A przecież przy zamknięciu tego jednego aktu, zdawała się opuszczać go odwaga, a ręce wzniesione do pracy, opadły bezwładnie, jak by im siły zabrakło.
Zabrakło też siły młodemu marzycielowi, gdy ujrzał z bliska społeczeństwo swoje, gdy poznał jego wady, choroby i zdrożnośći. Zabolał w sercu, które omdlało, i zachwiał się na chwilę w jedynem, a wyłącznem przedsięwzięciu swego żywota.
Bez znakomitości rodu i pozycyi społecznej, tułał się biedny młodzieniec pomiędzy możnymi i znakomitymi, szukając tamże zasobu do dalszych prac swoich. Wiele dla tego mógł widzieć zbliska, mógł w cząstkach pojedynczych studyować to, co zebrane razem tworzy dla gawiedzi oddalonej, fantastycznie światłem tęczowem obrzucone postacie. Jakiż skutek miało to doświadczenie? Oto z życia miękkiego i pełnego roskosz i uciech światowych, z pałaców możnych i znakomitych, ucieka młodzieniec, jak niegdyś uciekał asceta-wyznawca, aby daleki od oblicza gorszącego świata, w swobodnem rozmyślaniu przepędzić ten krótki czas pielgrzymki ziemskiej.
Lecz taki ustęp życia wydawał się młodzieńcowi egoizmem ducha, a on chciał żyć i pracować dla swego społeczeństwa, chciał się modlić za nie nawet wtedy, gdy go ono na krzyż wbić miało, gdy chciało krew jego serca wytoczyć!
Toż zebrał młodzieniec grosz, pracą zarobiony, dla ojczyzny porzucił ojczyznę, aby w dali, w zaciszu gdzieś, pracować dla niej, o niej marzyć, i zidealizowanym jej obrazem pieścić swą duszę, tak gorącą, tak namiętną! I ja-