Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/281

Ta strona została przepisana.

ocalił rody plemienia zwierzęcego. A w takim razie przysporzyłoby się rąk ratunku i pracy, a burzą skołatana nawa ojczysta, mogłaby zawinąć do przystani pokoju i odrodzenia.
Owoż myśl tę, opracowaną i wcieloną, złożył Zamojski przed narodem, i zdawało mu się, że jest lekarzem, podającym choremu ostatnie lekarstwo, które go jeszcze do życia przywrócić mogło.
Zaiste była to wielka, uroczysta chwila.
Ale wkrótce zawyła burza, i młodą latorośl przyszłego plonu wydarła z korzeniem.
Był to pamiętny dzień 2. listopada.
— Panowie bracia — zawołał sędziwy marszałek koronny — przystąpimy z kolei do obrad nad projektem Zamojskiego nowych praw cywilnych.
— Nietrzeba nam żadnych nowacyj! Wolność złota i rzeczpospolita!
— Bracia posłowie — krzyknął Kamieński, poseł wołyński — przyjmijcie ten wniosek, a zbawicie ojczyznę!
— To jest pobuntowaniem wieśniactwa — druga hajdamaczyzna! wołali senatorowie, wojewody i jenerałowie.
— To jest zdrada i podstęp na czystość krwi szlacheckiej — wołali starostowie i marszałkowie.
— Zamojski jest zdrajcą! — krzyczała szlachta, obcym wpływem ku temu inspirowana.
— Wymysł na zgubę wolności!
— Kacerstwo! — odezwał się jakiś głos nie wcale butny. —
I rzucono obelgi i potwarze na wielkiego męża, jedni przez złość i przewrotność, drudzy przez swój wzrok je-