Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/290

Ta strona została przepisana.

nie mógł, chciał to uczynić na najbliższych jego członkach, jakiemi atoli były kilka kroć sto tysięcy bitnego żołnierza.
Przeciw tej rzeczywistej potędze postawił pan Michał wzniosłą swoją ideę, serce czyste i szlachetne, i gotowość ofiar najdroższych, postawił krew swoją i braci swojej, nielicznej, a z dymu całopalenia widział spuszczającego się na stos ofiarny anioła z wieńcem męczeństwa i palmą wybranych! Wszakże tak piękne uczucie serca było tylko inspiracyą chwili, godną pieśni barda, treścią do rapsodu bohaterskiego, ale na szali losów narodowych było ono owym pyłkiem bez wagi, lub opadło ciężarem kamienia na stronę przeciwną.
Są jednak ludzie nie widzący jutra swoich własnych czynów, a zastawiając się szlachetnością uczuć i wzniosłością celów swoich, tentują Boga, występując do walki z kamykiem Dawida. Jednym z takich ludzi był pan Michał.
W obszernej sali jego pałacu było liczne zgromadzenie. Jedni siedzieli w milczeniu, drudzy żywemi ruchami popierali niedostateczność argumentów, a niektórzy z nich, oddaleni od grona, w półświetle tworzyli dla patrzących jakieś dziwaczne „rebus,“ do którego rozwiązania nikt z wielkiego szacunku przystąpić nie chciał. Byli to koryfeusze powstania narodowego — czyli tak zwanej „gerylasówki“ w roku 1833.
Związkowi w większej części, byli to ludzie pięknej postaci, a idea ofiary rycerskiej rozdęła ich pierś, a twarze ich oblekła urokiem przemienienia. Z myślą wytężoną ku jednemu celowi, przestali oni być jednostkami, a zlani w jedno serce bez egoizmu, i w jedną myśl bez przeczenia,