Tego jednak odkrycia nikomu wręcz nie udzielił, a widząc rolę swą w społeczeństwie co raz trudniejszą, uchylił się w końcu od niego pod różnemi pozorami.
Nie przyjmując nikogo, żył samotnie, zapełniając czas gospodarstwem i czytaniem dzienników gospodarskich. Różni różnie o tej zmianie pana Michała sądzili.
— Z więzienia wynosi człowiek hipochondryą, mówili jedni.
— Nawet misantropią! dodawali drudzy.
— Wy nic nie wiecie, szepnął ktoś; on pracuje dalej nad planem zorganizowania armii wschodniej, gdy będzie czas potemu. To człowiek myślący, a taki nigdy nie próżnuje!
— Ba, nawet na jarmarku w Tarnopolu, wałęsał się z jakiemsiś „subjektum,“ co wcale nie miało „odorem sanctitatis!“
— Gdzież tam, odrzekł ktoś, to był komisarz rządowy!
— Walenrod, zawołano chórem — Konrad Walenrod, dodał powiatowy bibliograf.
Gdy więc podobna o panu Michale wyrabiała się opinia, chodził on milczący i niezadowolony, mruczał niezrozumiałe słowa i zawiłe zdania, a najmocniej nie lubił, gdy o jego najbliższej przeszłości wspomniano. Zdawało mu się, że uczynił coś nader niedorzecznego, a chociaż nawet wielu było, co na przeszłość patrząc okiem pobłażania i piękne tylko jej strony wydobywając, z pewnem uszanowaniem do pana Michała przystępywali, on jednak odpychał od siebie wszelką podobną ostentacyę, w której prócz ironii nic więcej nie widział.
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/298
Ta strona została przepisana.