Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Tak samo i ty siebie zabijesz, zawołał a goryczą i z uniesieniem Maurycy.
— Może być, odszepnął poeta, ale uczucie to ma za źródło wiarę...
— Poety uczucie jest dzisiaj anachronizmem! przerwał zapalony Maurycy, a poeta odszedł w ciemny kąt pokoju, aby ukryć łzę, która jego powiekę zrosiła.
— Twoje zdania, Maurycy, odezwał się ktoś, przybierają coraz żywszego kolorytu; lepiej użyjesz twego natchnienia, jeśli nam co zaimprowizujesz!
Maurycy potoczył bladem okiem po zgromadzeniu. Głuche milczenie otoczyło go zewsząd. Na licu jego wystąpił szkarłat przezroczysty, usta nabrzmiały, a zwrócona w górę źrenica schowała się w pół pod powiekę. Silnym natchniony głosem począł:

I cóż, gdybym zamiast tchu
Z mojej piersi wylał krew!
Któżby krwawy pojął śpiew,
I użyczył ucha mu?...
Gdybym ogniem w głazy tchnął,
Wspólnej nędzy podniósł głos,
Własnym ciałem więzy zgiął,
W pierś morderczy schwytał cios...
Łzę bym tylko strącił wam!
Sam bym cierpiał, byłbym sam!...
Na cóż szału?... pustych brzmień?
Na cóż złudy marnych słów?
Tyle myśli ile głów!
Ale w czyn twe myśli zmień!...
Mysl-czyn razem gdyby grom...
............