Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/303

Ta strona została przepisana.

wej ery dziejowej, a społeczność nasza pójdzie przodem do tej ziemi obiecanej!...
Pan Michał usiadł w krześle poręczowem, i oparł głowę na dłoni. Miał-bo co oprzeć, bo w głowie jego osiadły nagle masy ludu nieprzeliczone jak piasek w morzu, i zahuczały jakąś mową niepojętą, nie zrozumianą, jak roje pszczół w dębie stuletnim. Była to jakaś dzika, okropna harmonia, i słychać było pękanie stron, i jęk i grzmoty, a jak błyskawica piorunu, przebiegała te obrazy, dawne, nieugaszone niczem pragnienie serca szlachetnego. I powoli szykowały się masy bezkształtne w zastęp walczących, tworzyły jakieś dziwne, olbrzymie postacie, niby postacie wyzywających Goliatów, mając przed sobą ludzi wzrostu Dawidowego. Była to zupełnie nowa myśl dla pana Michała, a było w niej tyle uroku i fantazyi rzutnej, tyle obrazów mglistych, tyle treści i postaci, ile tylko najdziwaczniejsze chmur marcowych kształty rozognionej chorego wyobraźni dostarczyć mogą.
Marzył i śnił pan Michał, oparty na poręczy krzesła, i wcale nie wzbraniał, że brodaty demon wcisnął mu do ręki patent naczelnika trzech obwodów, i pełnomoc rozrządzania masami tychże.
— Wszelako, dodał gość, do tak wielkiego celu nie przychodzi się bez ofiar. Uważając zasadę za punkt wyjścia, trzeba jej godnym się okazać. Trzeba zrzucić z siebie te szmaty historyzmu, które się dotąd wloką za nami i nas w pochodzie tamują, a zapłaciwszy dług przeszłości, wejdziemy w nową epokę żywota jak ludzie nowi bez przesądu, tradycyi i podobnych innych nabytków szlacheckich. Liczba antenatów nie będzie odtąd zasługą; zostawieni z