Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/306

Ta strona została przepisana.

— Stajemy na czele mas ludowych!...
— Lud, to broń straszliwa, ale broń bez rękojeści, kto chce za nią pochwycić, chwyci za ostrze!
Pan Michał atoli nie dosłyszał ostatnich słów staruszka, bo z zasady już tak mało siwy włos cenił, że nie widział potrzeby wysłuchać go do końca. Był on bowiem w tej chwili już najczyściejszej krwi radykałem, demokratą czy demagogiem, a chociaż o żadnej z tych doktryn jasnego nie miał pojęcia, posiadał jednak zapas pewnych frazesów i ogólników, któremi wybornie strzelać umiał.
Chcąc swoją świeżą zasadę i w życiu zastosować, zaprosił kilku chłopów do salonu, postawił przed nimi filiżanki z kawą i utraktował cygarami. Ekonoma ścisnął za rękę gorzelnika w twarz pocałował, a przed arendarzem zdjął czapkę aż do ziemi. Dokonawszy tych wielkich rzeczy, poczuł się pan Michał w dumie demokratyzmu, a widząc się na czele ujętego tym sposobem ludu, uczynił przyszłej swojej władzy raport jak najpożądańszy i obiecał zastęp nieprzeliczony.
Dziwić się tylko należy, jak licznym musi być ród jednodniówek w naszem spółeczeństwie, jeśli podobna myśl istoty efemerycznej mogła tyle zająć umysłów i tyle nieszczęsnych uczynić wyznawców. Zdawało się tym duchom efemerydom, że w jednym dniu można ideę powziąć i w czyn wprowadzić, jakoby to nie uczyła nas historya, że między ideą a jej urzeczywiszczeniem wieki zalegają! O tem jednak nie wiedzieli oni, bo odcięli się zasadą od przeszłości, a jutra swych czynów dojrzeć nie byli wstanie. Mysi olbrzymia, dzisiaj poczęta, i dzisiaj wykonać się mająca, zabsorbowała potęgę ich wzroku w żywot jednodniowy,