Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/307

Ta strona została przepisana.

a zajmując wszelkie ich władze swoim ogromem, niedozwalała im sięgać do najbliższych wynikłości. Upadając pod ogromem tej myśli, za mali byli, aby jej ciężar unieść dalej, więc rzucili ją w pół drogi na pierś narodu, nie pomni, że w tej piersi nie było sił, ni zdrowia.
Nastąpiło wreszcie gwałtowne przesilenie i pamiętna katastrofa.
Było to w lutym r. 1846.
W dniu niedzielnym zgromadzała się zazwyczaj w przedpokoju gromada, a pan Michał, ułatwiając niektóre sprawy, miał sposobność okazania w życiu swojej nowej zasady.
Owoż w dniu tym niedzielnym, ubrał się pan Michał w ubiór kroju siermięgi, i wyszedł do zgromadzonych. Czy źle widział, czy też w istocie tak było, ale postawa chłopów była dzisiaj jakoś butna, i niezwykła; a zamiast zwyczajnej w ugrupowaniu symetryi, raziła oko jakaś dziwna dysharmonia. Jedni z nich oparli się o szafki kredensowe, których się wprzód nie dotykano, drudzy podniósłszy w górę na kijach czapki baranie, zdawali się dzierżyć w ręku jakieś sztandary złowrogie.
Przeczucie nie omyliło pana Michała. Wyciągnął do uścisku rękę, ale ta zawisła w powietrzu, nie podjęta przez nikogo. Trwoga ogarnęła go.
— Darujte pane — przemówił wójt zawsze jeszcze z ukłonem, ale z pewną butą — taki my tutkie uczynymo rewizyu, a może znajdema borodatych.
Straszno zrobiło się panu Michałowi, mróz zimny przebiegł mu po kościach. Wszelki opór uznał za rzecz bezskuteczną, i tylko w bierności szukał ratunku.