Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/310

Ta strona została przepisana.

sumieniem. Musiał on wypaść niebardzo korzystnie, bo pan Michał zadumał się głęboko, i kilka razy z niepokojem w okno zaglądnął. Oznaki tego niepokoju powtarzały się coraz częściej, a z nowej jego niedawno z taką rozkoszą pieszczonej zasady, odlatywało zwolna ciało, w jednym dniu narosłe, póki sam szkielet nie zaświecił.
Tymto sposobem odbywał się zwolna proces rozkładowy olbrzymiej jego myśli, a wzniosłość jej pierwotna przetwarzała się w jakąś dziwną, niepoczesną karykaturę.
Żyjącemu z dnia na dzień w nieustannej trwodze, niewygodną wydała się nowa zasada, a za wiele szkodliwą aby się jak najprędzej jej nie pozbyć. Rzucał więc od siebie jeden argument po drugim, dowodził jak najwidoczniej wszelkiej jej niepraktyczności, dla tego, że się w jednodniowym nie udała esperymencie, a gdy tak częścią dla pozoru, częścią z popędu serca mówił i rozprawiał, stało się jakoś, że ranku jednego zatęsknił za najmłodszym swoim antenatem, i go w sali, z wielkiem zadowolniem plebana, napowrót powiesił.
W przekonaniu pana Michała nastąpiła wprawdzie tak zwana rehabilitacya, chodziło tylko o łagodną formę tego przechodu, aby opinii zadosyć uczynić. I tak, niby od przypadku schodził ze strychu jeden Junosza po drugim, i zajmował dawne swoje miejsce. To tylko było szczególnem, ze rehabilitacya szła od młodszych do starszych. Powoli wyrugowano z salonu nieznanego pochodzenia osoby, a gorzelnikowi zakazano, pod rygorem niełaski, wchodzić na pokoje z cygarem, jak to był zwykł od kilku miesięcy czynić.
Tym sposobem nastąpiła w głowie, w sercu i w domu