Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/316

Ta strona została przepisana.

cyjnego porządku, a będąc zaciętym nieprzyjacielem wszelkiej nowości, przestrzegał ściśle nawet jego form, mocno zastarzałych i sporo zużytych. Lud, demokracya, reforma, rewolucya, były u niego jedne i te same pojęcia, a potępiwszy je ryczałtem, potępiał wszystko, co w jakiejbądź było z niemi styczności. Wprawdzie z drogi jego żywota została mu gdzieś na dnie serca jedna myśl złota, ostatnie jego duszy pragnienie, ale myśl ta była więcej jakiemsiś uczuciem tęsknem, lirycznem, niżeli jasnem, świadomem siebie pojęciem.
Fatalna jednak była konstelacya, pod którą się pan Michał urodził. Nietylko że z powodu jednodniowego swego wzroku, własne swe czyny nieustannie zaprzeczał, potrzeba jeszcze było, aby każde zdarzenie jego chwilowej wierze przeczyło. I tak kiedy sam już swoją zasadę potępił, musiał stanąć przed sądem jako winowajca tejże i za nią karę ponosić. Teraz zaszła znowu ta sama negacya między nim a wypadkami czasu.
Właśnie gdy tak dumając, przy oknie siedział, posłyszał pan Michał jakiś głuchy szmer w powietrzu, jakby szum skrzydeł przelatujących ptaków. Wytężył ucho, a szmer wzrastał powoli do głosów co raz wyraźniejszych, aż wreszcie wzbił się w chaos nieodgadnionyoh okrzyków.
Szparką z okna ujrzał więzień ruszające się masy, jak roje pszczół, a dawne jego marzenia, jego masy ludowe, stanęły mu żywo przed oczy. Wstrząsł głową były organizator armii, jakby chciał od siebie podszeptującego złego ducha odegnać, — jednakże ucho i oko nie łudziły go. Poczęło się coś w jego głowie z porzuconej dawno myśli rozsnuwać, powoli wyskakiwały z pasm a wiążące się koń-