Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/318

Ta strona została przepisana.

W przekonaniu jego odbywała się straszna walka, egoizm natury ludzkiej walczył z przyjętą nową zasadą, która niepozwalała mu korzystać z tego, co przeklął i potępił. A przecież wolność, świat, rodzina, uśmiechały się koleją do jego serca, a to było tak miękkie i czułe, tak chciwe roskosz dawno nieużytych, tak się rwało w objęcie drogiej przyjaźni, że wreszcie zdecydował się pan Michał, zostawiając tymczasowie zasadę na boku, iść za popędem uczuć, które zawsze wyżej kładł nad wszelkie postanowienie, i nim poranek zawitał, zapragnął szczerze swego uwolnienia. Mimo to gniewał się przecież, że tym krokiem siebie zaprzeczył.
Ujrzawszy świat i ludzi wziął się za głowę pan Michał a przeżywszy już raz ułudę podobnych, wówczas silnie występujących mrzonek, stanął spokojnie na uboczu, i niewiedział, czy się ma śmiać z zapału bezrozumnych, czyli się nad nim litować. Chodził więc po ulicach stolicy, wstrząsał ramionami, a widząc bratające się stany, spluwał z najwyraźniejszą indygnacyą. Zdawało mu się że wszyscy rozum potracili, i byłby niezawodnie przy tem zdaniu pozostał, gdyby się nie był ujrzał osamotnionym. Już to tradycyjną słabością Junoszów było, że nieradzi występywali sami jedni z swojem zdaniem. Owoż i panu Michałowi nie dobrze jakoś zrobiło się na swojem odosobnionem stanowisku, i lżej byłoby mu już wraz z innymi stracić głowę, niżeli samemu jednemu mieć ją w miejscu przynależnem.
Teraz atoli niechciał jeszcze pan Michał głowy utracić, a jeźli szukał towarzyszy, to jużciż szukał z głowami. Wszedł nieco w towarzystwo wyższych stanów, które oddzielając się jeszcze od gminu, nie oddzielało się już z zasady rodu, ale z