Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/321

Ta strona została przepisana.

Pan Michał stanął jak wryty, nie wiedząc, czyli stoi przed złym czy dobrym demonem swojego żywota. Wiedział tylko, że jakaś siła przykuwała go do tej postaci, a gdy się bliżej przypatrzył, poznał brodacza, który go ongi kreował naczelnikiem trzech obwodów. Jak wtedy widział tego brodacza przy wywróconym wozie nad rowem, tak teraz zdawało mu się, że ta postać demoniczna stoi na gruzach wywróconego, dawnego porządku, z tryumfem w oku, z twarzą dziwnie wykrzywioną.
— Znamy się panie — przemówił nieśmiało pan Michał, niemogąc tej postaci mimochodem pominąć.
Brodacz spojrzał z swojej wysokości na małą figurę pana Michała, a pomyśliwszy nieco, serdecznie rękę mu uścisnął.
— Obywatelu — zawołał po chwili — wiem że cierpiałeś. Przez cierpienia i klęski atoli prowadzi Bóg ludzi, i narody do zbawienia. Nasze dzisiaj jest skutkiem naszego niefortunnego wczoraj, a serce wielkie przebacza, gdy się rozraduje.
— Gwoli jakiejś myśli odbywa się właściwie ten ruch — zapytał się pan Michał swego demona — ja jeszcze jasno nie widzę.
— Idea przewodnicząca dzisiejszym ruchom jest zbratanie się wszystkich narodów, a takiej to olbrzymiej, opiekuńczej potędze oddamy nasze najdroższe nadzieje. Wszystkie razem narody stanowić będą jeden wielki trybunał, w obec którego milczeć muszą najwyższe sądy państw pojedyńczych. Wyrok takiego trybunału będzie święty, bo potężny, a wszyscy muszą przed nim uklęknąć.
— A sądzisz bracie — zapytał się pan Michał — że