Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/326

Ta strona została przepisana.

swoich poddanych pan Michał, ale miasto wdzięczności doznał wzgardy, pogróżek i najokropniejszej obojętności.
Nawet za pieniądz niechciano pracować, a jasne żytko ginęło na polu. Gromady powynajdywały sobie do jego własności różnorakie pretensye i wydały mu procesa.
Musiał się pieniaczyć pan Michał, podczas gdy gospodarstwo jego upadało. A wraz z gospodarstwem upadał urok jego niedawno przebytej inspiracyi, i zostawiał po sobie jakiś smak cierpki i nieznośny. Powoli zamieniała się myśl jego pieszczona na wstrętną truciznę, którą wskroś przesiąkał umysł jego. I znowu złorzeczył w duchu zaślepieniu swemu, dziwił się że mógł takie głupstwa wyprawiać, a najbardziej gniewało go darowanie pańszczyzny, przez co i ludu sobie nie ujął, i siebie zrujnował.
Z ostatnią atoli skargą nie odzywał się jeszcze publicznie, bo się wstydził opinii. Słysząc jednak tu i owdzie śmiało występujące krzyki że szewcy i krawcy pańszczyznę darowali a szlachta za to pokutuje — zapomniawszy, że to sam z szczerem uczynił sercem, począł pan Michał powoli temu zdaniu wtórować, później sam krzyczyć, a nakoniec nawet innych do tego zdania nawracać.
Znowu poczęła się dawna rehabilitacya w sercu i w głowie pana Michała, najpierwej, że przez jednodniowy swój wzrok w nadziejach się pomylił, powtóre, że ofiara jego szlachetna w jednym dniu pożądanego nie odniosła skutku. Nawet wtedy jeszcze żałował tej ofiary, gdy po wyklarowaniu się stosunków ujrzał, że na niej nic nie stracił, i gdy już po pieniężne wynagrodzenie rękę wyciągnął.
I jak wielkim pierwej był pan Michał w poczuciu swoich myśli olbrzymich, jak śmiały był w przypuszczeniach i