Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/33

Ta strona została przepisana.

brazie społeczeństwa. Był on jednym z owych dachów, które urokiem demonicznym tyranizują społeczeństwo, i często wrażenie niezatarte wywierają tam, gdzie najmniej mają woli i chęci. Poniewolnie więżą drugich myśli i uczucia, a na horyzoncie społeczeństwa nie wybłyskują owem światłem gwiazd niebieskich, które przyświecają, ale ową łuną złowieszczą pożaru, który zniszczywszy, co ogarnąć może, ostatniem wysileniem sam siebie zabije i gaśnie. Potędze takiej nic się oprzeć nie zdoła. W świecie uczuć są one owem tłem czarnem, które wszystkie promienie w siebie wciąga, a żadnego nia oddaje. Niejedno westchnienie uleci za nimi, niezrozumiane, niesłyszane, a jak lawina śniegów toczy się ich życie z łoskotem i szumem, zabierając z sobą w swój pęd wszystkie bierne umysły, pokąd o granit wyszydzonego fatalizmu nierozbiją swej piersi olbrzymiej!...
W niemniej olbrzymich zarysach wyrosła postać poety. Byłto niemniej duch silny i wielki, ale w swoim rodzaju. Całą istotą tegoż było uczucie bez kresu, bez granic. Żył on tylko sercem i tem, co z niego pochodziło. Życie jego było lutnią, zawsze gotową do dźwięku, a w której stróny uderzały z kolei, przyroda, miłość i wspomnienia. Lecz strój tej lutni niebył ze stroju współczesnych, dlatego smutny i żałosny rozdźwięk jej tonów był może dla wielu rażącą disharmonią. Chateaubriand musiał z nad rzek drugiej połowy świata wynieść dźwięki, które przez usta wielkiego ducha chrześcianizmu rozsiał między swoje społeczeństwo!...
Młody nasz liryczny poeta niechciał zająć miejsca w orkiestrze olimpowej; śpiew swój wyjął z pod serca jak drzazgę, która go ukłuła, i rzucił ją z kroplą krwi, z kro-