Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/34

Ta strona została przepisana.

plą życia swego! — Bolał i cierpiał patrząc na społeczemstwo; życie swoje niósł mu chętnie w ofierze, jako to nad czem mógł rozkazywać, ale duch jego nie zżymał się nigdy nad zakres, który boskiej opiece tylko przystoi; nie sięgnął nigdą myślą do przetworzenia złego na domyślne dobro. —
Miał on silną wiarę w zbawienie, ale wierzył także że żyje oraz w czasach potępienia. Z ufnością chrześcianina znosił boleść życia, a jeżeli skarga jaka wyszła mu z piersi cierpiącej, to była tylko poufna skarga Bogu, skarga psalmisty. Ponura filozofia Joba, ten rozstrój uczuć ludzkich nieodbiły się nigdy na srebrnych strunach smutnej jego lutni. — Jak pierwszy był duchem, sięgającym zuchwałą dłonią po palmę czynu, tak ten był owym złowieszczym prorokiem, który bezbronny tułał się po zwalonych murach świętego miasta, wołając: „Biada wam, biada mnie!” — I jego dosięgnął kamień zabójczy: „życie twoje jest anachronizmem” brzmiało mu w uszach. A gdy mu do tego powiedziano, że uczucie samo, bez chęci do czynu, jest nie godnem źródłem poezyi i życia; a gdy łza gorąca oko jego zwilżyła, uczuł całą gorycz bezbarwnej swojej przyszłości, że „śpiewak, niestety śpiewać niema komu!” —...
Trzecim głównym typem z tego czarodziejskiego wieczora była owa dziewczyna z pięknem, silnem uczuciem, i śmiałym podniosłym duchem. Przyszłość jej miała już swoje zarysy — była narzeczoną. — Tkliwem uczuciem przywiązana do swego towarzysza, dawała mu tego oznakę co chwila, co słowo. Piękna jak anioł spokoju, z wejrzeniem pełnem słodyczy i jakiejś zaziemskiej tęsknoty zniewalała serca patrzących, napawała czcią mówiących! Lecz zkąd-