Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/36

Ta strona została przepisana.

nowiska żądzę „czynu” namiętnego improwizatora, a liryczny śpiew uczuciowego poety najbliższa osądzi społeczność — o tem właśnie przemyśliwałem, otwierając drzwi mego pokoju. —
Rzuciłem na stół okiem. Dzienniki i rękopisy, które mnie „grono” po dzisiejszej schadzce powierzyło do tymczasowego przechowku, leżały porozrzucane, jak je odchodząc zostawiłem. Na kilka godzin tylko przerwałem czytanie, a jednak z jak rożnem wrażeniem powróciłem do tych moich pism i książek!... Zdawało mnie się, że byłem na operze, że widziałem rapsod jakiegoś wielkiego dramatu, który się odgrywał za kulisami widzów, a którego osnowa była dla mnie zagadką!... O przecież był to kawałek rzeczywistości, była to chwila, brzemienna w straszną, nieodgadnioną przyszłość! — Naprzód tej sceneryi wysuwały się jakieś widziane raz, potworne postacie, pojedyńczo i społem, tuż znowu w możliwych między sobą przemianach. Powoli nabierały światła i plastyki, ruchu i życia. Wyobraźnia tworzyła zwolna sieć osnowy,... był to obraz potworny, okropny — przebudziłem się. —
Wziąłem do ręki kilka manuskryptów. Były to poezye. W wszystkich tych tworach młodzieńczych przemagała liryka, śpiewność — jakiś żal łzawy i tęskny, jak żal poraju utraconym. Epiki, dydaktyki wcale tam niebyło. Zapisze kilka urywków, które mnie w pamięci zostały. —
Młodzieniec poeta czuje w swej duszy rozstrój; przyczynę tego rozstroju widzi w oderwaniu się myśli od uczucia:

............
.... Rzeko moja, tyś mnie niosła,