Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/41

Ta strona została przepisana.

Świat usłyszy skon nadziei,
Nie zaoczy moich łez!
Puść niech biegnę, gdzie mię wiąże,
Albo lęgnę, albo zdążę!...

On. Rzadko orli lot się zrywa,
Choć go zażegł zapał święty,
Nie dla ciebie niebios niwa,
Gdy rozwaga powątpiewa,
Przebyć wirów tych odmęty!
Toń bezgłębna, a łódź krucha,
Wiater silniej, silniej dmucha,
Przytępiony blask miesiąca,
Fala falę silniej trąca,
Śmiały żeglarz głów usłucha:
„Porzuć obłęd twego ducha!...”

Ja. Tylko śmiały obrot bryły,
Może krągłość nadać jej!
Wytężeniem rosną siły!
Precz, już widzę cień mogiły,
A trup świeży leży w niej!
Precz, nim serce to ogłuchnie,
Niech boskości zazna wprzód!
Śmiałym lotem w niebo buchnie,
Resztą życia w grób wydmuchnie,
I wieczności zbada cud!...
A od grobu, tła zagłady,
Wzbiję myśl za obłok ten,
Słońce jasne, księżyc blady,
Gwiazd policzę miryady.
Życie wspomnę jakby sen!
I jutrzenki promień złoty,
Wichrów krańce, chmur przeloty,
Wrzące, ujrzę u mych stóp!...
Wymarzone mgły uścisnę,