Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/45

Ta strona została przepisana.

przyzwoitość. Mój Boże, w teatrze widziałem nieraz sceny familijne, urządzone i przystrojone dla wrażenia, dla czegóż nie mogłem poić się rzeczywistym widokiem życia w rodzinie, w całem tejże czarującem pięknie?...
Za stolikiem, na którym się dwie świec paliło, siedziała poważna kobieta z robotą w ręku. Obok niej siedział mężczyzna, młody i czerstwy, czytając z wielką uwagą na książce. Trzymając rękę w ręku czytającego, wsparta o stół z zwróconem w górę okiem, marzyła piękna jak anioł dziewica, słuchając nadobnego czytelnika. Wzrok obojga często spotkał się z sobą, a wtedy widać było mimowolny ruch ręki, niby uścisk, niby wzajemne udzielenie się dusz, ich słowa tajemnicze. Na twarzy kobiety z robotą w ręku widać było zadowolenie i spokój wewnętrzny, który zdawał się wygładzać liczne zmarszczki jej lica, gdy na oboje spojrzała. Uśmiech słodyczy umilał wtedy cierpki wyraz jej twarzy, a tkliwa córka, za każdym takim uśmiechem całowała błogosławiącą jej rękę. Czytający przerwał nieraz swoje zatrudnienie, aby na białej, drobnej rączce wycisnąć gorący pocałunek! Nie widziałem, aby miedzy sobą mówili; zdawało się, że im już mowy nie było potrzeba, że wszystko było wymówione, przyobiecane i oddane. Były to tylko chwile wyczekiwania, piękne i wielkie z uczucia, jakie ma skrzętny gospodarz, gdy stawszy do pracy za rano, oczekuje wschodu słońca. Niechże ci zejdzie piękna dziewico, w całym blasku i świetności to słońce wielkich, wiekami uświęconych uczuć, jeśli twa dusza jest tak czysta, jak to wschodzące słońce!...
Wtem jakaś ciemna postać trąciła o mnie, a stając przedemną i patrząc się, w to samo, co i ja, okno, zasło-