Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/47

Ta strona została przepisana.

sił jakiś rumieniec niezwykły, gdy przybyły jej coś ciszej powiedział; ale pobyt dłuższy tamże wydawał się przybyłemu bez celu. Wziął kapelusz i skłonił się. Dziewica wyjrzała za nim do sieni, a odchodzący rzekł czy powtórzył w samym progu:
— Oczekuję... w katedrze!
— Przybędę, odpowiedziała Celina.
Przechodzącemu poprzed okna, zajrzałem w oczy; był to Maurycy!
Namyśliłem się chwilkę, i puściłem się drogą do Teofila.
Zażyłość moja z Teofilem nie była zbyt bliską, znałem go jednak doskonale i wiedziałem, że będę przyjętym chetnie, jako „gość rzadki i pożądany.”
Teofil właśnie co był przyszedł do swego pomieszkania, a już był w szlafroku, zajmował się starannem ułożeniem książek w małej swojej biblioteczce.
— Musisz wiedzieć, zagadł do mnie, że co wieczór, jeźli nie jestem u mojej narzeczonej, muszę mieć jakieś zatrudnienie, któreby mi ją przypominało.
— Cóż naprzykład może ci ją przypomnąć, uporządkowanie książek?
— A dla kogóż te książki? ona tak lubi czytać! Wszak na pierwszy rzut oka możesz poznać, że całe urządzenie mego pomieszkania ma na celu najbliższą moją przyszłość. Trzy pokoje, kuchnia, strych, piwnica, to za wiele dla takiego cynika jak ja. Czyż nie mówi ci każda drobnostka w tem urządzeniu, że gospodarzowi lada dzień przybędzie towarzyszka życia!... Oglądnij się po wszystkich pokojach, proszę.
Wziął świecę do ręki i począł oprowadzać mnie po