Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Dla czegóż rozróżniać rodzaje śmierci? Czyż nie są umarli wszyscy ci, którym nie wolno być ludźmi, w skutek zbiegu dziwacznych okoliczności, którzy się wyparli uczuć ludzkich i tego, co istotę ich życia stanowiło? Dla czegóż mnie dzisiaj, po rezygnacyi uczuć moich, nie wolno nazwać się umarłym?
Tak jest, umarłem. I dziwnie; jeden z pierwszych pisarzy w medytacyi nad niedołężnością życia ludzkiego, wyrzekł: Wszystko jest tutaj niedołężne, niezupełne, a nawet i nieszczęście. A ja przecież znalazłem je zupełne, doskonałe, które absorbuje życie, i jest śmiercią. Nie to nieszczęście, o którem poeta śpiewa: „Wzleciałem wyżej z nieszczęscia chmur, wyżej pod słonce czyste jak Ty,” ale nieszczęście w które się leci bez słońca, bez gwiazd, brudne, ciemne, bezbarwne. Przed sobą nic nie widziałem, a to, co za mną było, straciłem na zawsze. Najświeższe moje marzenia zlodowaciały i rozpłynęły się jak śnieg śród lata.
Dziwny zbieg okoliczności był powodem wyroku, że musiałem opuścić rodzinę i ojczyznę. Na tymczasowy mój pobyt przeznaczono mnie fortecę***. Tam miałem oczekiwać czyli wyrzuconego przez rozhukaną burzę na brzeg skalisty, podejmie dłoń łaski i napowrót odda wodom rodzinnym, czyli złowieszczy sęp zakraka nademną, że odrastającem ciałem serca mego żywić się będzie.
Nie byłem jednak więźniem, tylko mieszkańcem fortecy. Na pozór brałem udział w rozrywkach mieszkańców; paliłem cygaro, czytałem dzienniki, codziennie ubierałem się, chodziłem, nawet mówiłem. Spostrzegłem jednak, że to czyniłem przez nawyknienie lub naśladując innych. Byłem upiorem; przed sobą nic nie widziałem, za siebie pa-