Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/67

Ta strona została przepisana.

sarni, wyglądające zpoza nich baszty i reduty, ruchome, przesuwające się na nich czarne punkta, z których czasem wystrzeli odblask broni, wszystko to niby milczące i martwe, a wewnątrz pełne życia i gwaru, który jak szmer roju wydobywa się przez oświetlone okna w noc ciemną, czyni dziwne wrażenie na samotnie błąkającym się mieszkańcu fortecy. Gmachy koszar, zazwyczaj trzy lub czteropiętrowe, oświetlone rzęsisto, wewnątrz gwarne i pełne migających się przez szyby postaci, a na zewnątrz martwe i smutne, otoczone głuchem milczeniem nocy, wydają się jak pałace duchów zaklętych, których światła najczęściej gasną z uderzeniem pewnej godziny. Na ówczas jakaś atmosfera grobowa owiewa fortecę, a głos czynnej straży na wałach, brzmi smutno i straszno jak głos sów i puchaczy. Czasami tylko przerwie się ta cisza. Rond żołnierzy, z latarką na czele, przesunie się z wolna i cicho przez puste ulicy, a echo ich kroków i brzęk broni, odzywa się przeciągle jak w puszczy.
Lecz z brzaskiem dnia zmienia się scena. W tedy to najgwarniej w fortecy. Ze wszystkich ulic walą się kolumny wojska za bramy, do zwykłych ćwiczeń; a w kilka chwil potem, forteca zapada znowu w głęboki spokój. Znowu ta sama cisza co i w nocy, tylko oświetlenie dzienne odbiera jej widokom barwy tajemnicze. Występuje naga i brzydka, a nie znośna dla tego, który w krańcach jej widnokręgu widzi krańce swej wolności i swobody.
Taką jest każda forteca w ścisłem znaczeniu słowa. Lecz ta, w której właśnie teraz przebywałem, czyniła poniekąd wyjątek. Była ona miastem, dość znakomitem, przez co miała więcej ruchu i życia, więcej różnobarwności i wi-