Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/69

Ta strona została przepisana.

jem przeklętem gwizdaniem? chcesz abym ci ten klucz Piotra do gardła wpakował?
— Z przeproszeniem — zagadnął pierwszy niby dowcipnie a niby głupkowato, moje gardło nie jest bramą do kazamat, a gdy tę w nocy otwierasz, to za to hojnie wynagrodzony jesteś. A ktoby za moje gardło co dał?
— Patrzcie, on już się uwziął zgubić mnie!
— Ej, śmiej się z tego, stary praktyku; grzeczność, którą ty tym ludziom wyświadczasz, nie jest tak bardzo niebezpieczną. A zresztą, gdybyś i te klucze Piotrowe stracił, dostałbyś za to od jakiego pięknego folwarku.
— Prawda, że ja jestem dobrym i miłosiernym chrześcianem. Bo cóż ja złego czynię. Czy więźnia którego wypuściłem? Że zezwolę biednej kobiecie kilka słów przez okno przemówić, cóż w tem złego? Wszak trzeba mieć sumienie, bo i oni są nieszczęśliwi.
— Co nieszczęśliwi, to prawda. Ja to czuję najlepiej. Gdy byłem w sztokhauzie za jakieś, jak mnie obwiniono, przyswojenie własności kamrata, na ówczas widziałem w starym Frycu mego anioła opiekuńczego, którego miłosierdzie i litość były cnoty, dane mu łaską Boga, aby nieszczęśliwym ofiarom losu niósł zasiłek i ukojenie. Codziennie podawał mnie sporą flaszkę kminkówki!
— Niech ci sam Lucyper to przeklęte gardło zakrztusi, wszak słyszysz, jak wszystkie twoje głupie słowa od świętego kościoła się odbijają? Aż mnie włosy na głowie stają za twoje bluźnierstwa!
— Jak widać, że cię pater tej niedzieli jak szczupaka w sieć złowił. Zapewnie się już spowiadać i komunikować będziesz na przyszły tydzień?... Ale najsamprzód musisz za-