Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/75

Ta strona została przepisana.

mu coś ręką, a staraj się, abyś niekoniecznie jutro w kozie siedział.
— O siebie staram się zawsze — odparł półgłosem Filip, a przed chwilą dałem tego dowody.
Pomrukując coś pod nosem, odszedł. Kobiety zatrzymały się chwilę na miejscu.
Spostrzegłem, że tylko jedna z nich dotąd mówiła. Trzymająca latarkę milczała, i miała obok pierwszej, jakąś rolę podrzędną. Pani ta mówiła językiem niemieckim, jednak go źle akcentowała. Dźwięk mowy, lubo nigdy nie użyła pełnego, piersiowego głosu, dziwne uczynił na mnie wrażenie. W tem „pianissimo“ było tyle melodyi i słodyczy, tyle jakiegoś nadziemskiego czucia i boleści, że nie wiem, cobym za to był dał, gdybym mógł był ujrzeć tę twarz, z której ust ten drżący, cichy głos wychodził, gdybym mógł ujrzeć te dwoje ócz „gwiazdy nocnej,“ których wyrazem była pewnie boleść i smutek, a które omgliły tęsknota i marzenie!...
Stałem chwilę jak odurzony, i lękałem się, nawet odetchnąć. Serce poczęło mnie bić gwałtownie, nogi podemną drżały.
Dzisiaj, gdy wam to opowiadam, zapewnie nudzę was; ale wierzcie mnie: Są istoty na świecie, które dziwną swoją potęgą wstrząsają cały nasz system nerwowy, a nawet i tych, którzy przed chwilą szydzili z tego. Mówię wam prawdę, że nie widziałem osoby, a jednak, gdyby serce moje wolne było, mógłbym się śmiało rzucić na kolana — już teraz — i przysiądz jej miłość po wieki! Lecz takich uczuć nie wolno mnie było żywić w mem sercu; poprzestałem na jakiemsiś błogiem rozdrażnieniu, któ-