Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/78

Ta strona została przepisana.

się prędko tej myśli, w nadziei, że obaczę twarz tej tajemniczej „gwiazdy nocnej.“
Potarty fosfor wytrysnął zdrojem błękitnego światła, a świeca woskowa zajęła się małym płomykiem. Właśnie chciałem podnieść oczy od przyrządzonej latarki i spojrzeć na towarzyszkę, gdy na mojej ręce uczułem lekki podmuch wietrzyka, a słaby płomyk — zagasnął.
— Czy pani zgasiłaś naumyślnie? zapytałem zdziwiony a nawet nieco gniewny, żem celu chybił.
— Tak jest, naumyślnie zgasiłam, — szepnęła zdawało mnie się figlarnie, z zadowoleniem dziecka, któremu się figiel udał.
— Czy mogę wiedzieć powód?
— Kaprysy kobiece, nic więcej, mój panie, O jeśliś się podjął służyć kobietom, to musisz je cierpliwie znosić; tem cierpliwiej, im więcej chcesz się im podobać. A podobać się, chociażby i jakiej nieznajomej, chociaż na chwilę, w przelocie, to zawsze jest miło. Nie prawdaż?...
— Przyznaję, a najzupełniejszą uległość moją tem dowodzę, że się więcej nie pytam. Mogę jednak pani to zarzucić, że się nie godziło użyć podstępu, przy danem mnie zaufaniu, aby osiągnąć to, czego się innym wzbrania.
— Pan jesteś nader logicznym, a zapominasz, że kobieta niema logiki, a nawet się, nią brzydzi. To niech ci służy za przestrogę, która ci przypomni...
— „Nocną gwiazdę,“ dokończyłem szybko.
— Więc mnie znasz? — wpadła skwapliwie stanąwszy na chwilę i odciągając odemnie rękę.
— Tyle znam, że mogę panią nazwać „nocną gwiazdą.“
— Nie więcej?