Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/79

Ta strona została przepisana.

— Niestety, nie! Przypadkiem tylko usłyszałem to nazwanie od jakichsiś przechodzących, spodziewam się, że mnie pani daruje tę nieprzyzwoitość, jeślibym prosił...
— Wyjaśnienia, nie prawdaż?
Dotąd staliśmy na ulicy. Nieznajoma oddaliła się wprawdzie nieco odemnie, niedowierzając mnie; ale ręka jej spoczywała jeszcze w mojej ręce. Uczułem nawet, że mnie lekko ścisnęła, ale ściśnienie to nie pochodziło z przyjaźni, z zadowolenia: przeciwnie, był to uścisk badawczy, uścisk zimnego sędziego, który ukrytej zbrodni domacać się usiłuje. Z największym spokojem poddałem się tej dziwacznej, jednak przyjemnej indagacyi, a po chwili zapadł na mnie wyrok jak najkorzystniejszy. Po zimnym, refleksyjnym uścisku nastąpił nagły, gwałtowny, serdeczny. W głosie, choć zawsze cichym i szepczącym, było pewne natchnienie i powstała z tąd decyzya.
— Wyjaśnienia? powtórzyła, tego nigdy nie otrzymasz, lecz nie przeto abyś miał być złym człowiekiem, bo nim nie jesteś, tylko... z kaprysu kobiecego, a może i dla ważniejszych powodów.
— Za nadto czuję się uległym woli pani, abym się mógł temu wyrokowi sprzeciwiać. Są jednak chwile w życiu, które lekkomyślnie bierzemy za pobieżne arabeski i niemi „quodlibet“ życia ustrajamy, podczas gdy dla innych są one jedynym i wyłącznym obrazem! Wycinając dla zabawki te szkice niewykończone, odbieramy im wszystko!
— Nieznajomy mi towarzysz mój poczyna być sentymentalnym, a nawet, jak widać, ma piękne sentencye w zapasie. Szkoda, że do odegrania tej roli brak nam oświetlenia. Poznałby biedny niestety, że zamiast wyśnio-