Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/80

Ta strona została przepisana.

nej piękności medycejskiej, prowadzi z sobą dwie dosyć stare i brzydkie kobiety, które Bóg wie w jakim celu, błąkają się po nocy!
— W słowach pani widzę ukrytą kokieteryą — podjąłem skwapliwie — pani jesteś młodą i piękną, bo brzydka i stara nigdy siebie nie gani.
Otwartość pana tłumaczy się tylko przez znajomość, zabraną na otwartem miejscu. Inaczej nie przyjęłabym podobnych, sentencyonalnych morałów.
— Odbierając mnie tem karceniem wszelki sposób rozmawiania, przymuszasz mnie pani do milczenia.
— Lepiej uczynisz pan, gdy będziesz milczał. Milczący miałeś więcej łaski u mnie! a teraz poznaję, że lubisz gderać i sofizmować.
Na to nic nie odpowiedziałem; wszak sobie życzyła tego abym milczał!
Niewiem, czyby długo trwało nasze milczenie, gdyby nowy wypadek nas nie był zaskoczył. Dotąd szliśmy spokojnie ulicą główną; lecz wchodząc w aleę, musieliśmy zwolnić kroku i do siebie więcej się zbliżyć, aby nie utknąć o konary drzew, któremi gęsto była wysadzona ulica. Miałem ją po prawej stronie. Zdało mnie się, że uczułem puls jej serca. Był on szybki i nieregularny; lecz w chwili, gdy nad możliwym powodem tego wzruszenia zastanowić się chciałem, a może i mego serca w tym względzie się poradzić, — wyszła z poza drzewa przeciw nam jakaś czarna, niewyraźna postać, i błagającym lecz stłumionym głosem przemówiła, zatrzymując nas w pochodzie:
— Państwo! litości! jestem zbrodniarz, który w tej chwili potargał kajdany, któremu złota wolność się uśmie-