Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Niemówię wam więc, żem się zakochał i w szale tego uczucia fantazyował, ale mówię wam, że w tej nieznajomej kobiecie, której już nigdy widzieć nie miałem, znalazłem, co mnie nagle do niej przyciągnęło, i dziwnym wypływem jakiegoś uzdrawiającego magnetyzmu moją boleść zmniejszyło. Wiedziałem, że pod tem obcem nazwiskiem jest ktoś, co mnie nie tylko zrozumieć może, ale jest mnie nawet pokrewnym duszą i boleścią życia; chciałbym tylko chwil kilka być przy niej, jej się zwierzyć z tem, co nap mocniej mnie dolega, a biorąc z jej serca kilka drogich łez współczucia, poszedłbym niemi ukojony, na dalsze burze mego żywota.
Lecz do świadomości tego czystego uczucia przyszedłem dopiero po wielkiej, wewnętrznej walce. Zdaje się że wrażenie to napotkało w mem sercu różne przeszkody, a nim się do blasku i przezroczy bóstwa, wyklarować mogło, musiało przebyć proces rozkładowy, który w niem poniszczył atomy ziemne.
Tak usposobionego zastał mnie brzask dniowy i pozwolił spokojnie rozpatrzyć się w mojem ciaśniejszem więzieniu.
Że mnie uwięziono, nie dziwiłem się wcale. Były to u mnie zdarzenia peryodyczne, z tą tylko różnicą, że z początku pojawiały się jak dzieła uczonych akademii francuskiej, w nieco odleglejszych interwałach; później jednak poczęły maleć na poszyty, ale za to przychodziły często jak „Revue de deux mondes.“ Przywykłem wreszcie do tego, jak się przywyknie do gazety, a w końcu nawet rozmiłowałem się w tem.
Zkąd to się jednak brało, łatwo wam wytłumaczyć.