Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Tyle próżności mieści się w naszem sercu, śród najwznioślejszych jego uczuć!...
W czasie pory obiadowej skrzypnęły znowu drzwi, ten sam nos, te same wąsy i bakenbarty okazały się i z tym samym komfortem przyrządzony obiad. Znowu oglądałem wszystkie drobnostki, cieszyłem się, marzyłem. Śniadanie i obiad, były to dwie epoki życia mego w więzieniu. Nastąpiła trzecia, a po niej długi zamierzch, napełniony myryadą myśli i uczuć i marzeń.
Trzy razy powtarzały się te trzy epoki dnia w kazamacie, a położenie moje w niczem się niezmieniło. Sprawa moja nie postąpiła ku roztrzygnieniu. — Nadszedł wreszcie czwarty dzień więzienia, brzemienny w jakieś nadzwyczajne wypadki.
I w tym dniu ujrzałem te same czarne wąsy i siwe bakenbarty, ale nos już nie był ten sam. Koloryt jego zmienił się z ceglasto-czerwonego w jasny pons, a cętki, niegdyś buraczkowe, przybrały barwę błękitu pruskiego. Oświetniony przezroczystym blaskiem odbijał on przecudownie od czarnych wąsów a śklących oczu, które tą razą, zamiast dowcipu i zdradliwej słodyczy, błyszczały wyrazem najprawdziwszej uczciwości i dobroduszności. Profos wygrał bo dzisiaj ambo!
Za dumny w szczęściu, jak każdy z nas słabych ludzi, nie chciał tą razą sam się trudzić. Stał tylko na korytarzu, z założonemi na krzyż rękami, podczas gdy jego podwładny odmykał i wnosił.
Przy tej okazyi przekonałem się, że poczciwy Filip bynajmniej o sztokhauzie nie myślał. W całej bowiem oka-