Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/98

Ta strona została przepisana.

czałem oglądać naczynie. Byłto rodzaj ryneczki, z długiem uszkiem. Ujrzałem na glazurze różne nieznaczne pokreślenia. Powoli zdybywałem pojedyńcze litery, a złożywszy je razem, otrzymałem sentencyą we włoskim języku:
„I’orecchio serva il secreto” (Ucho mieści tajemnicę).
Domyśliłem się zaraz. Zacząłem badać uszko, raczej rączkę naczynia i znalazłem, że była wydrążona. Z wydrążenia wyciągnąłem zwitek cienkiego papieru i przeczytałem:
„Dzisiejszej nocy, zbieg schwytany odebrał sobie życie. Masz wolne pole do tłumaczenia się. Jeźli się nie uda, to wyznaj prawdę, inaczej będę zmuszoną sama to uczynić, bo nie przeniosę, abyś za mnie cierpiał.“
Za chwilę stanąłem przed sądem wojennym. Za nim audytor okulary swoje wyczyścił, począłem z nadzwyczajną odwagą mój prolog:
— Panowie, protestuję przeciw takiemu postępowaniu, gdzie mnie nie wolno szukać wydartej własności, która może była ostatnim moim zasiłkiem. Za co mnie uwięniono, oto się teraz nie pytam, ale pytam się, czy można na trzy dni zamknąć człowieka, któremu właśnie, na ulicy fortecy, kilka chwil przed uwięzieniem wydarto pieniądze i to przemocą. Zacznijmy więc protokół tem, że żądam śledztwa popełnionego na mnie gwałtu na ulicy, kary zbrodniarza, a mianowicie zwrotu moich pieniędzy.
Audytor osłupiał, przecierał okulary, zażywał tabakę, i i dopiero po chwili zaczął niedowierzając, głową kiwać. Krótki mój prolog pomieszał mu szyki mozolnie ułożonego oskarżenia a nawet i wniosek kary.