Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/101

Ta strona została przepisana.

chwilowem, robił mu prawie za darmo. Uśmiechał się do siebie z zadowoleniem, gdy o tem sobie pomyślał.
— Dosyć się już napłaciłem — mówił do siebie, suwając palcami po gładko ogolonej brodzie — dosyć już nadawałem pieniędzy tym niby mądrym proletaryuszom... za to na jednym odbiję za wszystkich!
Rzeczywiście praca młodego budowniczego nie była wcale w stosunku do miernej płacy. Nietylko że cały dzień tej pracy poświęcał, ale nawet z tego powodu inne roboty poodrzucał. Był przy każdej nowej warstwie cegieł, badał spojenia i materyał, a nawet staremu Jakóbowi, który przez sześć dni w tygodniu wcale się nie upijał, przynosił co poniedziałek paczkę tytoniu.
Rozumie się, że podczas tego czasu trzeba było nieraz wstąpić do domu profesora i ztamtąd także postęp roboty nadzorować. A tam nie uważano go wcale za gościa. Otworzono mu drzwi tak samo jak i murarzowi, gdy tego wymagał. Ponieważ zazwyczaj profesor w tym czasie był w szkole, a pani profesorowa nie uważała za stosowne robić dla niego honory domu, wypadało więc z samego położenia rzeczy, że jedyną reprezentantką domu była wtedy Aniela, której co najwięcej dodano Marysię dla nadzoru, aby co z książek nie zginęło.