Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Gdybyśmy na tych wrażeniach naszych coś zbudować chcieli, jak sądzisz pani, czy należałoby to do budownictwa dekoracyjnego?
— Pan stroisz żarty — odpowiedziała zadąsana Aniela — któż pyta w ten sposób?
— Prawda, nie miałem prawa tak pytać, ale...
— Nie pytaj pan już dalej, bo...
— Bo...
— Bo jest pewna granica, po za którą tylko rodzice odpowiadają!
Budowniczy chciał w tej chwili drobną rączkę ucałować, ale stary Jakób wychylił z poza filara swój nos czerwony i wszystko udaremnił.
— Jak tylko uzyskam firmę — rzekł młody człowiek głosem zniżonym i ścisnął Anielę za rękę.
Więcej nie można było powiedzieć, bo w wybitej dziurze muru zajaśniała teraz cała twarz starego Jakóba, uśmiechnięta słodko na widok dwojga gruchających gołąbków.
W domu profesora nikomu ani śniło się o tem, o czem Aniela w wolnych chwilach z młodym budowniczym rozmawiała. Profesor był właśnie zajęty badaniem przemiany materyi na pewne funkcye umysłowe i kontent był, że córka na te medytacye ustąpiła mu swój pokoik, gdzie miał spokój niczem niezamącony. Jeżeli mu co ten spokój zamącało, to gadanie zacnej małżonki o panu Malinie i jego postępach w afektach dla Anieli. Czasem starał się przeczyć temu uczony ojciec, ale