podniesiony głos mai żonki wystarczał mu wtedy za wszystkie argumenta. Stulał biedny uszy i tem głębiej wczytywał się w pierwsze rozdziały swego dzieła: „Duch i materya“.
Z Anieli była matka bardzo kontenta. Była ona dla pana Maliny bardzo grzeczną, a czasami nawet przesadzała w komplimentach. Wszystko mu chwaliła, w niczem się nie sprzeciwiała, a niemal nawet z pewną rozkoszą wpatrywała się w jego surdut paskowały.
Aniela poczuwała się do wdzięczności dla zacnego gospodarza, który jej takie szczęście sprawił. Nietylko wprowadził w dom pana Michała, ale darował jej także wazoniki z kwiatami, przy których teraz po całych dniach siedziała. Miała przecież za czem siedzieć przy oknie, a za to starała się, aby zawsze miały dobrą deszczową wodę. Matka brała tę troskę dla kwiatów za afekt dla zacnego dawcy i czasem dosyć zręcznie zwracała na to uwagę pana Maliny. Widział to sam pan Malina i gładził sobie z upodobaniem wzorowo ogoloną brodę. Ostateczny krok swój odkładał aż do zakończenia fabryki i wywiezienia gruzu z przed kamienicy. Wtedy, gdy będzie już wszystko wytynkowane i zamiecione, miał się profesorowi oświadczyć o rękę tak wyjątkowej jedynaczki.
Pani Filipowa nie wątpiła ani na chwilę, że to nastąpić musi. Była pewną, że Aniela także tej chwili swego szczęścia oczekuje. Od niejakiego
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/105
Ta strona została przepisana.