czasu bowiem widocznie się zmieniła. Grała jakoś inaczej, śpiewała inaczej, a nawet mówiła i patrzała inaczej. Rozsądna matka cieszyła się z tych objawów i o nic więcej nie pytała. Nie chciała być sędzią śledczym, co w takim razie tylko zaszkodzić może. Zostawiła więc wolny bieg uczuciu, będąc pewną, że w końcu o nią musi się wszystko oprzeć.
Profesor był także prawie szczęśliwy. Restauracya domu była przez młodego budowniczego tak oględnie prowadzona, że książek wcale nie naruszała. Do tego ustąpiła mu Aniela swego pokoju a sama zakwaterowała się do saloniku. Czasami tylko, gdy późną nocą przez salonik do swojej biblioteczki po jakiego autora przechodził i jedynaczkę swoją przy oknie czuwającą zastał — krajało mu się serce z boleści, że taki skarb chce wziąć człowiek, którego w duchu materyą nazywał. Wtedy zazwyczaj powiedział temu skarbowi kilka wysoko moralnych sentencyj o duchu i materyi w tem przekonaniu, że słowa te nie będą grochem, a serduszko Anieli nie będzie ścianą. Resztę zostawiał Opatrzności i zacnaj swej małżonce.
Widoczne więc było w całem domu nieporozumienie, które wcześniej czy później musiało przejść w nieochybną katastrofę.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/106
Ta strona została przepisana.