Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/108

Ta strona została przepisana.

nie wątpił. Niegdyś sięgał nawet wyżej marzeniem, dlaczegoby teraz nie był siebie pewnym, gdy o kilka szczeble się zniża?...
Odchrząknął i krokiem bohaterskim przeszedł się po woskowanej podłodze, nad którą cały dzień wczoraj pracował stróż Jan w powiązanej odzieży.
Wreszcie poprawił włosy, wziął kapelusz i już gotował się do wyjścia — gdy na progu spotkał się z gościem niespodziewanym.
Był to młody budowniczy.
— Aha! — zawołał gospodarz — przychodzisz pan po resztę!
Młody człowiek zrobił ręką ruch zaprzeczający.
Był on starannie ubrany i miał na twarzy jakiś wyraz niezwykły.
— Mniejsza o resztę — odrzekł — zdaje mi się, że u pana nic mi nie zginie!
Pan Malina spojrzał na gościa z zadziwieniem.
W tej chwili nie był mu wcale na rękę.
— W innej, ważniejszej sprawie przychodzę do pana — ozwał się po chwili młody budowniczy.
Rad nie rad musiał gospodarz usiąść. Wskazał gestem, aby gość to samo uczynił.
Młody człowiek pomyślał chwilę i zaczął:
— Nie uwierzysz pan jaką przysługę mi uczyniłeś, poruczając mi restauracyę domu!