Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Jakto? — zapytał z pewną trwogą — grunt zajęty? To być nie może!
— Daję panu słowo honoru!
Budowniczy pobladł.
— O tem nic nie wiem! — wykrztusił.
— Ale ja wiem, mój panie! Sam byłem przy umowie!
— Któż to może być?...
— Osias Fischbein!
— Osias Fischbein?
— Bardzo bogaty człowiek!
— Ależ... to... izraelita!
— Wszak dzisiaj na to się nie zważa. Ustawa zniosła przywileje religijne...
— Jednak różnica religii...
— Co pan chcesz! Według ustaw dzisiejszych można przecież wziąć ślub bezwyznaniowy, a cóż dopiero jeżeli taki bogaty człowek jak pan Osias Fischbein...
— To nieprawda! — krzyknął młody człowiek aż szyby zabrzęczały — to być nie może, to nikczemna plotka lub żart niewczesny!
Pan Malina spojrzał z zadziwieniem na budowniczego, którego twarz blada była teraz podobną do rozpalonego bronzu.
— Czego się pan unosisz? — zapytał z pewną obawą spokojny człowiek, widząc że na rękach gościa prężą się żyły jak postronki.