Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/114

Ta strona została przepisana.

zakupił grunt pod nową budowlę, a pan widziałeś w nim rywala!
Młody człowiek przesunął ręką po oczach.
— Mój panie — odpowiedział trochę zawstydzony — jeżeli się kogoś kocha, to wtedy każdy szmer, każdy szelest rośnie w naszej wyobraźni w jakieś dziwne widma!
— Tak... ale po cóż zaraz drugiego człowieka z okna na ulicę strącać?
Pan Malina silnie objął rękami poręcz krzesła.
— W chwilach namiętności człowiek nie panuje nad sobą!
— Przecież rozum... rozwaga przedewszystkiem. Proszę pana, cóż byłby winien taki naprzykład Ozyasz Fiszbein, gdyby panna Aniela rzeczywiście go pokochała?
Młody człowiek spuścił głowę na piersi.
— Masz pan słuszność — odparł smutno — człowiek ten byłby, niewinny!
— Widzisz pan — śmielej posunął się pan Malina — on byłby wcale niewinnym człowiekiem, a pan chciałeś go zaraz wyrzucić przez okno na świeżo wybrukowaną ulicę!
— Tego przecież jeszcze nie zrobiłem!
— No, ale już samo takie gadanie jest nieprzyjemne. Wyrzucić człowieka z drugiego piętra! Cóż to pan sobie myślisz, czy człowiek piłka, czy kot, który zawsze na nogi pada?
Uśmiechnął się budowniczy.