Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Z politowaniem spojrzał pan Malina na mówiącego. Nagle jakaś myśl niezwykła zamigotała mu w oczach.
— A gdyby panna Aniela niestosunkowo do pańskiego położenia była bogatą?
Młody człowiek z zadziwieniem patrzał czas niejaki na mówiącego. Potem opuścił głowę i posmutniał.
— W takim razie zmniejszyłaby się znacznie moja nadzieja! — odpowiedział drżącym głosem.
Nastąpiło milczenie.
— I cóż pan żądasz odemnie? — zapytał w końcu pan Malina.
— Chcę, abyś pan łaskawie zbadał usposobienie rodziców...
— O pannie nic pan nie mówisz?
— To już... do nas samych należy!
Znowu nastąpiło milczenie.
— Ha — ozwał się wreszcie pan Malina — jeśli pan tego żądasz... ale za skutek wcale nie ręczę! A nawet dobrze, abyś się pan przygotował na najgorsze!... Kobiety mają czasem kaprysy... a jak jednych te kaprysy nieszczęśliwymi czynią, to drugim trudno nie przyjąć szczęścia, które ich ściga!... Przedewszystkiem spokój i zimna krew.
— Będę spokojnym, cobądź się wydarzy!
— O drugiem piętrze i wybrukowanej ulicy nie myśl pan wcale!