Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/125

Ta strona została przepisana.

ślisz o tej głupiej materyi i głupszym jeszcze duchu!
— Za pozwoleniem...
— Przecież gościa nie zechcesz nudzić temi głupstwami.
— Chciałem tylko powiedzieć...
— Co pan dzisiaj dobrego i nowego przynosisz? — przerwała zacnemu profesorowi niecierpliwa małżonka, zwracając się do pana Maliny.
Na to zapytanie uczuła Aniela jakiś niepokój.
Przeczuwała, że tu coś o niej mówić będą. Wstała aby odejść do swego pokoiku.
— Niech się pani na chwilę zatrzyma! — ozwał się pan Malina robiąc ręką giest, który miał oznaczać rogatkę.
Aniela usiadła.
— Pani masz gust wytworny — mówił uśmiechając się pan Malina — chciałbym żebyś mi pani doradziła.
— W czem? — zapytała Aniela.
— Jaki naprzykład byłby najlepszy kolor i fason karety? Kupuję karetę!
Pan Malina wymówił te słowa drżącym prawie głosem. Był cały wzruszony. Nie przypuszczał, aby na nim samym podobne słowa mogły sprawić tak wielkie wrażenie.
Nie mniejsze wrażenie widać było na pani