niach powiedziała, było bardzo dobrze. Człowiek bowiem związany na czasie z materyą, to jest mając w połowie organizm zwierzęcy, korzysta niegodziwie z prawa mocniejszego i biedne zwierzęta uciska!
— Ależ Filipie — przerwała żona — tobie ta nauka w głowie pomięszała. Ludzie należący do najwyższych sfer jeżdżą karetami... rozumie się, kto nie ma za co karety kupić, ten chodzi piechotą!
Aniela spostrzegła na twarzy pana Maliny pewne niezadowolenie. Wyrzucała sobie, że niewinnym żartem dotknęła może człowieka sobie życzliwego. Chciała błąd swój poprawić, zanim do swego pokoiku odejdzie.
— Odchodzę — rzekła z rozkosznym uśmiechem — aby o takim przyrządzie, któryby nas bez koni woził po ulicy, w samotności pomyśleć. Jeżeli zaś do jutra nic nie wymyślę, to niech pan kupi karetę na czarno lakierowaną i parę siwych koni!
— Niezmiernie się cieszę — odpowiedział z ukłonem pan Malina — że gust pani zupełnie z moim się zgadza!
Aniela ukłoniła się z uśmiechem i wypadła do drugiego pokoju. Matka podziękowała jej wejrzeniem za tę wyrozumiałość.
Pan Malina został teraz sam z rodzicami. Nadeszła chwila stanowcza.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/127
Ta strona została przepisana.