Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Za pozwoleniem... ja tego nigdy nie mówiłem! Jestem spokojnym człowiekiem i awantur nigdy nie szukam! Wypaść z drugiego piętra na bruk, to nie bagatela! Powtarzam, że o panu Michale Bujnickim nic złego nie mówiłem!
Wziął za kapelusz i cofnął się szybko do progu.
— Gdzie pan idziesz? — w rozpaczy prawie zawołała pani Filipowa — siadaj pan, przecież nic się panu złego nie stanie!
Pan Malina usiadł, ale kapelusza nie odłożył.
— Mów pan teraz!
— Mówiłem, że pan Bujnicki chce się starać o pannę Anielę i dodałem do tego tylko, że ze względów matematycznych jest to dla niego wielkim hazardem!
— Powiedziałeś pan, że jest złoczyńcą... że...
— Uchowaj Boże, tego nie mówiłem. Powiedziałem tylko, że człowiek taki podobny jest do złoczyńcy, który bez pieniędzy przychodzi do jubilera po brylanty!
— A cóż to innego znaczy, jeżeli nie... wykraść, uwieść i shańbić pannę?...
— Za pozwoleniem, może to tak wygląda, ale ja tego nigdy nie powiedziałem!
— I cóż ty na to Filipie?
— Nic a nic nie rozumiem! Nie wiem o co chodzi! — z powagą odpowiedział profesor. —