Przez ten czas siedziała Aniela w swoim pokoiku. Trzymała w ręku jakąś książkę, ale oczy jej były nieruchome. Na twarzy malowało się pewne wzruszenie, w oczach migotał niepokój. Trwożyły ją głosy dochodzące z ulicy, trwożył ją szelest własnej sukni. Była pewna, że w tej chwili pomiędzy rodzicami i panem Maliną rozgrywa się jej przyszłość. Nie przypuszczała tylko, żeby w tej grze pierwszą rolę miał pan Malina. Przed godziną widziała młodego budowniczego wychodzącego z domu i idącego do pana Maliny. Widziała go potem wracającego i z pewnym niepokojem chodzącego po swojej izdebce. Niezawodnie oczekuje wyroku. Zaraz po jego wizycie wszedł pan Malina i zaczął z rodzicami rozmawiać. Co na to powiedzą rodzice? Czy się zgodzą, czy zaprotestują? Dlaczegóż nie mieliby się zgodzić — osobliwie ojciec, który widocznie jej miłość popierał? Może matka będzie coś miała przeciw temu... ale od czegóż są łzy i pieszczoty dziecinne? Rzuci
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/138
Ta strona została przepisana.
XIV.