Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— Niech ojciec nie bierze tak ściśle słów moich — rzekła z uśmiechem przez łzy — bo ja sama nie wiem co mówię, tak mi się w głowie kręci. Wiem tylko, żebym mogła być bardzo nieszczęśliwą, tak nieszczęśliwą, jak tylko kobieta być może!
Profesor odsunął jej z czoła złote loczki.
— Powiadasz, że możesz być nieszczęśliwą! Dlaczego używasz trybu warunkowego!
Aniela drobną rączką otarła łzy.
— Bo teraz nie jestem jeszcze nieszczęśliwą! — odpowiedziała z pogodniejszym uśmiechem.
— A czegóż się obawiasz?
— Aby mi kto mego szczęścia nie popsuł!
Wyraz smutku przebiegł po twarzy profesora. Zamyślił się na chwilę.
— Więc masz już gotowe swoje szczęście? — rzekł z pewnym smutkiem patrząc na córkę.
— Mam, kochany ojcze! — śmiało i z odwagą odpowiedziała Aniela.
Profesor posmutniał jeszcze więcej. Westchnął i niejaki czas patrzył w milczeniu na córkę.
Aniela wytrzymała wzrok ojca jak bohaterka. Ani razu nie drgnęła powieką, ani razu nie skierowała oczu na inny przedmiot. Patrzyła wprost na ojca i pozwoliła z pewną rozkoszą zajrzeć przez swoje oczy do głębi duszy, gdzie spoczywała rozkoszna jej tajemnica.