Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Kocham ojcze! — wyszepnęła Aniela kryjąc gorącą twarz na piersi ojca.
Profesor spojrzał smutno na córkę.
— Powiadasz, że kochasz! — ozwał się po chwili — i że będziesz nieszczęśliwą, jeżeli ci kto w drodze stanie!
— Bardzo nieszczęśliwą! Na samą myśl muszę płakać!
— A po płaczu?
— Po płaczu... zachoruję!
— A po chorobie?
— Umrę!
W tem ostatnim słowie było tyle zimnej, przeszywającej odwagi, tak dziwnie brzmiał przy nim głos Anieli, że zacnemu profesorowi formalnie w głowie się zakręciło.
— Ona go kocha! — myślał sobie podczas gdy cały pokój wkoło niego się kręcił — kocha go i trudno jej wyperswadować! Robiłem co mogłem... jasno przedstawiłem jej niebezpieczeństwo takiego związku... zrozumiała mnie dobrze... więcej uczynić nie mogę! Zabijać zaś dziecka nie chcę! Niech się dzieje wola Boga!
— Jeżeli go kochasz — rzekł smutno, biorąc kapelusz do ręki — jeżeli powiadasz, że bez niego byłabyś nieszczęśliwą, to mnie jako ojcu nic innego nie pozostaje...
Z prawdziwym szałem szczęścia rzuciła się