Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Aniela na poczciwego ojca, który w tej chwili miał łzy w oczach.
— O drogi ojcze! — zawołała w ekstazie — jakże wdzięczną ci jestem... jakże cię kocham!
Ostatnia myśl — ostatni ratunek dziecka przyszedł jeszcze do głowy zacnego profesora.
— Jeżeli mnie kochasz — odrzekł — jeżeli ojca swego kochasz, to namyśl się jeszcze...
W tej chwili rozwarły się drzwi, a na progu okazała się zarumieniona twarz pani Filipowej.
Zaiskrzyły się jej oczy.
— Jakto? — zawołała ostrym głosem — ty Filipie jeszcze tutaj? Ja myślałam, że ty już dawno poszedłeś do niego.
Żałosny dźwięk głosu zacnej małżonki oprzytomnił poczciwego profesora. Widział teraz jasno, że żadnego innego wyjścia niema dla niego. Z córką i matką naraz walczyć nie można.
Spojrzał jeszcze raz na córkę.
— Już się namyśliłam! — rzekła córka do niego z figlarnym uśmiechem podając mu laskę do ręki.
Machinalnie wziął profesor laskę do ręki a kapelusz na głowę i w milczeniu wysunął się za drzwi.