dzącego fabrykę. Pani Filipowa zaledwie kilka słów do niego przemówiła — a poczciwy profesor nie poczuwał się nawet do obowiązku odwiedzić go w własnym jego domu, jak to z towarzyskich stosunków wynika, gdyby takie stosunki tutaj miejsce miały.
Wizyta profesora zmieniła teraz nagle sytuacyę. On nie był już teraz tylko budowniczym, który z potrzeby zawodu swego do cudzego domu zagląda, ale dobrym znajomym, którego się z pewnego afektu odwiedza.
Łatwo do zrozumienia jaki afekt przyprowadził tutaj ojca Anieli. Pan Malina oznajmił mu niezawodnie zamiary młodego człowieka, a zacny profesor z wyroku całej rodziny pospieszył prędko do niego, aby to naprawić co dotąd przez nieuwagę lub nieświadomość zaniedbał.
Tak sobie tę wizytę wytłómaczył młody budowniczy. Radość jego była nie do opisania. Chwycił profesora za obie ręce i tak mocno uściskał, że wyraźnie było słychać chrzęst chudych palców.
Profesor zniósł z powagą tę drobną niedogodność swojej misyi dyplomatycznej i uznał za stosowne przemówić kilka słów do staruszki. Ale naprędce zabrakło mu tematu do tego. Biorąc więc asumpt z tego, co przed chwilą widział, ozwał się do niej:
— Pani dobrodziejka masz zacnego i poczci-
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/150
Ta strona została przepisana.