Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/153

Ta strona została przepisana.

za złotą muszką — efemerydą... chociaż wie, że to jednodniówka, która wraz z zachodem słońca skonać musi!... A zkąd to wszystko pochodzi? Oto materya bierze górę nad duchem!
Staruszka wyciągnęła drżącą rękę do pana Filipa.
— Stokrotne dzięki za te złote słowa panu dobrodziejowi — zawołała z wzruszeniem — bo one są dla mnie pociechą, że jeszcze są zacni ludzie na świecie!
Profesor widocznie kontent był, że jego teorya tak świetnie wygląda w zastosowaniu do życia. Pogładził łysinkę z dobrodusznym uśmiechem.
— A gdzieżby się podzieli tacy ludzie? — zapytał z ukośnem wejrzeniem na pana Michała — są oni, są jak gwiazdy rozsiane po niebie, tylko naturalnie więcej jest ciemnych przestrzeni!
Staruszka zrozumiała to spojrzenie. Wdzięczność malowała się na jej twarzy. Spojrzała na syna z macierzyńską miłością. Syn był w tej chwili rozpromieniony. Zrozumiał i on wejrzenie profesora i wytłómaczył je sobie jak najlepiej.
Staruszka dłuższy czas wpatrywała się w syna.
— Są dobrzy ludzie — rzekła po chwili — ale ludzie tacy wychowują się tylko w szkole nieszczęścia!
— Niechże matka nie mówi tylko o rzeczach domowych! — przerwał pan Michał — dla gości nie jest to materyą ciekawą.